W Palestynie Warszawskiej
Z opublikowania profetycznego – jak by czas pokazał – artykułu o Urbanie zrezygnował w 1979 Adam Michnik. Lub w 1978, ale raczej w 1979, zresztą można sprawdzić: to było po demonstracji 11 Listopada przed Grobem Nieznanego Żołnierza, Leszek Moczulski wtedy siedział, żona apelowała o protesty.
Po demonstracji Adam Michnik podchodzi i czy byśmy nie poszli na drinka, on, ja i Jan Józef Lipski. Gdzieś wzdłuż Marszałkowskiej chyba znaleźliśmy kawiarnię, rozmowa prawie na sucho, parę koniaków, w trakcie Michnik proponuje, żebym napisał coś dla jego „Krytyki” (po to była ta oprawa). Z reguły pismo nie płaci, ale on wyłoży z własnej kieszeni. Może o Urbanie, podsuwam, bo czytałem ostatnio, chyba w „Polityce”, i on coś większego rozkręca, mówię ci, mnie zdenerwował.
Tak było. Do tamtej pory Urban był szerzej znany jako „Kibic”, obyczajówkarz felietonowy, prześmiewca, budujący wzięcie na negliżującym psychologizowaniu o kompromitujących się tuziemcach. A tu w ostatnich miesiącach jakąś zdradziecko-konstruktywną wielką polityką powiało z jego publicystyki. Swoim 130 czy 140-punktowym IQ nawija nagle na rzecz Szmaciaków z Komitetu Centralnego, których z natury na taką brzytwę oczywiście nie stać. Tknęło mnie, po prostu, i miałem rację: Urban szykował się do roli cycera polskich ubeków i partyjników, przeprowadzenia ich do okrągłego stołu i zrobienia z Polski „ich rzeczypospolitej,” pod kierownictwem oczywiście.
Ale Adam Michnik miał jedną odpowiedź na tę propozycję, że co się starego i brzydkiego Żyda czepiać, on zwyczajnie potrzebuje forsy na jachty i dziwki. I sprawa padła.
